Ostatnio sporo rzeczy wymknęło się spod kontroli.
Harwitch. Początek szalonych lat sześćdziesiątych, lato 1960 roku. Wakacje iście niesamowite, pełne magii, przyjaźni, marzeń i rozczarowań.
Jedenastoletni Bobby Garfield po uszy zakochuje się w rowerze marki Schwinn i postanawia zarobić na niego pieniądze. Wkrótce po tym do domu, w którym mieszka chłopiec, wprowadza się tajemniczy starszy pan. Nie budzi sympatii i zaufania matki Bobby’ego, ale Ted, bo tak na imię ma nieznajomy, szybko zyskuje względy chłopca.
Niespodziewanie rodzi się między nimi niezwykła przyjaźń oparta na codziennym czytaniu gazety, pogawędkach o książkach i tajemniczym zadaniu, które nieco ekscentryczny staruszek powierzył swojemu małemu przyjacielowi. Bobby podczas tych wakacji dowie się nie tylko, jak bardzo (naprawdę!) „życie nie jest sprawiedliwe”, ale również jak smakuje pierwszy pocałunek, jak boli rozstanie i jak bardzo źli potrafią być ludzie. I nie tylko oni…
To lato miało w sobie coś magicznego, nie miał co do tego wątpliwości nawet jako pięćdziesięciolatek, ale nie wiedział już, co to była za magia. Być może to tylko takie dzieciństwo, jakie opisywał Ray Bradbury, los wielu dzieci z małych miasteczek: czas, gdy świat prawdziwy i ten wymarzony czasami się przeplatają, a wtedy pojawia się czar.
W powieści Mali ludzie w żółtych płaszczach Stephen King po raz kolejny wskrzesza temat dzieciństwa i bez większego zaskoczenia robi to z typową dla siebie wirtuozerią. W bardzo plastyczny sposób oddaje klimat tamtych, tak dobrze mu znanych, czasów. Poznając tę historię, z coraz większym sentymentem sięgamy pamięcią do lat naszego dzieciństwa. King bez wątpienia potrafi tchnąć emocje nawet w najzwyklejsze sytuacje, sprawiając, że nagle mamy głowę w chmurach.
Lato 1960 roku było dla Bobby’ego, Smutnego Johna i Carol definitywnym końcem dzieciństwa i tego, co powinno być czyste, niewinne i beztroskie. I chyba dobrze się stało.
Serca Atlantydów to zbiór minipowieści i krótkich opowiadań. Stephen King zabiera nas w podróż po Ameryce lat sześćdziesiątych, zapoznaje z pozornie zwyczajnymi sytuacjami, jednak pod płaszczem tej złudnej normalności dzieją się rzeczy o wiele większe i ważniejsze. I właśnie Ty, drogi czytelniku, musisz je zrozumieć.
Tytułowe opowiadanie ze zbioru zabiera nas w czasy nieco późniejsze. Rok 1966, Uniwersytet Maine. Tutaj mamy do czynienia z zupełnie innymi bohaterami. Studenci pierwszego roku, którzy trudnią się głównie paleniem papierosów i wielogodzinnym graniem w karty.
Stephen King stawia swoisty pomnik czasom swojej szalonej młodości. Ponownie z muzyki tworzy tło opowiadania – słyszymy największe hity, dzięki którym przenosimy się w lata sześćdziesiąte, w powietrzu unosi się wszechobecny zapach dymu papierosowego przemieszany z krzykami i śmiechem młodych ludzi.
Na pierwszy rzut oka opowiadanie to może wydawać się nudne. Tylko kierki, papierosy, papierosy, kierki… Jednak to, co dzieje się poza murami akademickiej świetlicy na drugim piętrze, stanowi w tej historii motyw kluczowy. Poznajemy tragedię młodych ludzi, nad którymi ciążą upiory Wietnamu, którym przyszło żyć w czasach wielkich światopoglądowych przemian.
Czas mija. Atlantyda coraz głębiej osuwa się w głąb oceanu, a człowiek nabiera tendencji do romantyzmu. I mitologizowania.
Nieoczekiwanie znów spotykamy Carol – pierwszą, wielką miłość Bobby’ego Garfielda. Lato 1960 roku wpłynęło również na nią i to w znaczący sposób.
Dla uważnego czytelnika będzie to podróż w czasie. Znajdujemy się znów w Harwitch, nie ma wojny, nie ma trudnych decyzji, a Carol całuje się z Bobbym na diabelskim młynie, w pierwszy dzień tych pamiętnych wakacji. Łezka w oku się kręci nie tylko na wspomnienie upalnego lata, ale także gdy uświadomimy sobie, gdzie znajdują się nasi bohaterowie.
Wtedy wszystko było w ich rękach, bez wątpienia. Ale dzieci wszystko gubią, dzieci mają dziurawe ręce, dziury w kieszeniach, gubią wszystko.

Stephen King w tych dwóch opowieściach zawarł całą esencję swojego pisarstwa.
Zastanówcie się, co najbardziej lubicie w jego książkach? Zapewne odnajdziecie to w Sercach Atlantydów. Nie myślcie tylko, proszę, o tej książce jak o kolejnym horrorze. Horrorem nie jest i nie będzie, i jeżeli tylko tego oczekujecie, to nawet nie zaczynajcie czytać.
Bo Serca Atlantydów to coś więcej. To historia, która wydarzyła się naprawdę, którą przeżył każdy z nas. Poważnie! Spróbujcie odnaleźć w tym wszystkim siebie. Stephen King nie opowiada nam bajki. Jest obserwatorem rzeczywistości, która istnieje. Po raz kolejny pokazuje klasę, humor, nieograniczoną wyobraźnię i umiejętność mówienia, jak jest.
Dialogi poprowadzone są w sposób mistrzowski, ale to też nie powinno być zaskoczeniem dla wiernych czytelników Kinga. Prawdziwość historii wyłania się z każdego słowa. Po raz kolejny kanwą dla opowiadań staje się muzyka, szeroko pojęta popkultura oraz literatura. Pisarz po raz enty oddaje hołd pisarzom klasycznym i po raz kolejny opiewa wspaniałość Władców Much. Jego twórczość ma solidne fundamenty, nie ma co!
Kolejne opowiadania nie są aż tak ważne i ciekawe, ale w żadnym stopniu nie wpłynęły na moją ocenę. Bez nich jednak Serca Atlantydów istnieć by nie mogły, więc nie pomijajcie ich podczas swojej lektury. Te pięć opowiadań łączy wspólny motyw. Razem tworzą przepiękną powieść. I chyba tak chcę traktować tę książkę. Jak powieść.
A jej ostatni rozdział? Jeżeli pokochacie bohaterów tak, jak zrobiłam to ja, nie będziecie rozczarowani. Zamykając książkę, niemal słyszałam bicie swojego serca, oczy nieco się zaszkliły, a wszystkie wnętrzności krzyczały: “Jeszcze nie! To nie może być koniec!”.
Ale był. Każda, nawet najlepsza książka kiedyś się kończy. A Serca Atlantydów to zdecydowanie najdoskonalsza powieść Stephena Kinga, jaką miałam możliwość przeczytać, esencja jego jestestwa.
Mogłabym tak bez końca (poważnie!) zasypywać Was moimi zachwytami. Zakończę jednak tę estetyczną ekstazę w tym miejscu i mam nadzieję, że pewnego dnia Serca Atlantydów trafią nie tylko w Wasze dłonie, ale także serca.
Nowa strona wygląda wprost fantastycznie! Czysto, przejrzyście, świeżo. Pięknie w swej prostocie, bynajmniej nie prostackiej 🙂
Bobby.. Kto by chciał tak mieć na imię? 😀
Nie wiem. Pewnie prawie każdy Bobby. Nie rozumiem, co widzisz złego w tym imieniu. Jest całkiem zwyczajne 🙂
Ja już mówiłem, że czytałem tę recenzję z przyjemnością, bo ona w pełni oddaje to, czym "Serca Atlantydów" mogą obdarować czytelnika. Tym bardziej się cieszę, że tak żarliwej kingomaniaczce udało mi się zaproponować książkę, która okazała się najlepszą spośród tych od Mistrza, jakie poznała do tej pory 🙂 Pękam z dumy i jest mi ogromnie miło, że mogliśmy wymienić się spostrzeżeniami, emocjami i wrażeniami! A było czym, bo to książka niezwykła.
Wiadomo, pif paf, nie czytałem. Ale z tego co zostało mi zachwycone i przypięknione to chyba faktycznie to przeczytam.
Oglądałem za to, może to za duże słowo, widziałem reportaż pt. "Serca Atlantydów – Anthony Hopkins jak zwykle dał radę, film powinien trwać 27 godzin, a żółte jest czarne" i to faktycznie musi być dobra książka. Sylwia Głuszko chyba nigdy nie była tak książką podniecona 🙂
Temu wpisowi wyżej należy się korekta, bo to nawet źle wygląda, a co dopiero czytać 😀
Nie wygląda tak źle, sens ma. I fakt. Dawno się nie podniecałam tak książką, ale ta mnie naprawdę zachwyciła 🙂
Więc po raz kolejny Ci dziękuję. To wszystko dzięki Tobie 🙂
Fascynująca.Po przeczytaniu czuję niedosyt.Więcej Bobbiego,więcej Carol-chciałoby się krzyczeć.Powieść,bo niezaprzeczalnie jest to powieść,która na zawsze zostanie ze mną.jedna z najlepszych książek jakie czytałam.Moje zmysły pracowały na podwyższonych obrotach,a zapach rękawicy wciąż jest wyczuwalny w moim pokoju.
Dokładnie. Brak słów na opisanie wrażeń po przeczytaniu, prawda? 🙂 Cieszę się, że zainspirowałam do przeczytania.